poniedziałek, 19 marca 2012

poniedziałek, poweekend


     Dzisiejsze wspólne śniadanie zamknęło klamrą weekend. Jazda na dworzec tradycyjnie i nieodwołalnie zwiastuje nadchodzący tydzień pracy, co i tak dotyka mnie z lekkim opóźnieniem. Doceniam to i czuję się szczęściarą, gdy myślę o tych wszystkich, którzy od kilku godzin są na nogach lub już nawet w pracy. Jednak za każdym razem gdy tylko postawię nogę na stopniach pociągu i tęsknie odwracam wzrok, a oczy ze smutku zaszklone i wielkie jak pięciozłotówki, mam nieodparte wrażenie nieuchronnej kary boskiej, skazującej mnie na wygnanie z dala od mojego, powiedzmy, Kota.

Na potrzeby tego miejsca mojego Pana nazywać będę Kotem. Pieszczoch z Niego nielichy, a że jest zadeklarowanym psiarzem, a nie kociarzem, więc dla przekory został Kotem.

     Wspólne weekendy odrywają mnie od rzeczywistości. Nie odpisuję na maile, choć sprawdzam pocztę, głównie w telefonie, ale w takich wypadkach tylko jakaś paląca sprawa kwalifikuje się do odpisania. Unikam próżnego przesiadywania przed komputerem, przypadkowych telewizyjnych programów...Oglądamy wprawdzie masę mniej lub bardziej zaplanowanych czy przemyślanych filmów, dokumentów, programów tv, ale staramy się oszczędzać czas, nagrywając je wcześniej a tym samym pozbywać się czasożernych spotów reklamowych. Poza tym u siebie (jama nr 1) nie mam telewizora, zupełnie z wyboru, więc jeśli chodzi o publicystykę czy kulturę mam co nadrabiać u Kota (jama nr 2), bo nie wszystko udaje mi się znaleźć w internecie.

     W tym tygodniu oglądnęliśmy zaległy spektakl Teatru Telewizji "Skarpetki, opus 124" (ten akurat w internecie emitowany był na żywo, równolegle do TVP1, z Teatru Współczesnego w Warszawie  i na dodatek można było zabawić się w montażystę/reżysera, wybierając w dowolnej chwili widok jednej z czterech dostępnych kamer). Już wtedy zdecydowaliśmy się na wspólne oglądanie w weekend w wersji HD, na dużym ekranie, powyciągania na kanapie, ze splątanymi nogami...

Fot. Teatr Współczesny/Michał Englert



     Cytując za p. Fronczewskim: "Mamy tu do czynienia z przypowieścią o ludzkim losie w miniaturowym, dwuosobowym wydaniu". Jest lekko, zabawnie, jest też słodko-gorzko i
refleksyjnie. Gdy zniechęcenie i rozgoryczenie miesza się z błyskotliwymi dialogami, dostajemy kawał niezłej sztuki. Oglądaliśmy się z nieukrywaną przyjemnością, co zaowocowało odkurzonym i odświeżonym raz jeszcze zachwytem nad rzemiosłem p. Fronczewskiego i p. Pszoniaka.
Szczerze polecam/y!

     A teraz wieczór mi się dłuży i nie umiem znaleźć sobie miejsca. Podlałam kwiatki, usychające po ostatnim ciepłym weekendzie i tu skończyło się moje racjonalne myślenie. Ponieważ tęsknota dopiero zaczyna narastać, postanowiłam pobuszować w szafie, zmyć czerwień z paznokci i poczytać książkę. Od dwóch godzin nie mogę się jednak zdecydować na jedną konkretną.

2 komentarze:

  1. ja też często wieczorami nie mogę sobie znaleźć miejsca, i zaczynam czytać nawet po 3 książki dziennie jak jakaś nie przypadnie mi do gustu :)

    OdpowiedzUsuń
  2. jeśli już uda Ci się w jakąś wsiąknąć na dobre - daj cynk, a pewnie się skuszę..albo tradycyjnie przynajmniej zacznę :)

    OdpowiedzUsuń