poniedziałek, 23 lipca 2012

moja pustynia

 

Stephen King pisze
"Chyba właśnie po tym można poznać naprawdę samotnych ludzi...
Zawsze wiedzą, co robić w deszczowe dni.
Zawsze można do nich zadzwonić.
Zawsze są w domu. Pieprzone zawsze...",

ja dodaję
"..przed komputerem?"

   Myśli mam tysiąc, albo tylko sześć.
   Sama nie wiem jak uporządkować tę przestrzeń, którą tu wirtualnie zajęłam. Chciałabym, żeby była spójna i może nie monotematyczna, ale też nie taka bałaganiarska jak moje biurko, czy czasami głowa.
   Przeglądam dużo blogów, odwiedzam z ciekawości nowe, ale ulubionych mam kilka. Ciężko mi określić, czego w nich właściwie szukam. Na początku, w zastępstwie telewizora, filmy z YouTube zastępowały mi telewizję śniadaniową. Później znajdowałam w sieci porady, pomysły, a najczęściej po prostu dowiadywałam się nowości z poza krajowego zasięgu, które chłonęłam jak gąbka. Z czasem uzależniłam się.
   I zapadłam na alergię na modowe nowinki. Kolejna osoba ubrana w miętę czy wyglądająca jak manekin z zary, była dla mnie klonem tych, które już widziałam gdzieś, kiedyś...wczoraj...przedwczoraj.
Prawda jest też taka, że wszyscy jesteśmy mniej lub bardziej swoimi klonami, tylko teraz świat daje nam nieokiełznaną możliwość podglądania siebie, z innych miast, państw i stref czasowych.  I jak się z tym czujemy? I na ile chcemy się dzielić..i czym?
   Jesteśmy podglądaczami.
  Podglądamy cudze torebki, szafy, pomysły, życie. Przeraża mnie, że od pytania "skąd masz tę torebkę?" dochodzimy do "może opowiesz coś o swoim chłopaku?". 
   O ile uwielbiam blogi za kontakt ze światem, za inspiracje, za pomysły obiadowe i podpowiedzi do czego ubrać tę kieckę, o tyle staram się jednak ograniczać na rzecz odejścia od komputera. Dziś też po raz kolejny uświadomiłam sobie, że nie znoszę wszelkich zakupowych "hauli". Przepraszam wszystkich, którzy mają tak wielką radość z zakupów i chęć podzielenia się nią. 

   Spotkałam dziś dwie dziewczyny. Kilkanaście minut później ponownie. Dziewczynki raczej. Choć powieki lekko niebieski i usta błyszczące, lip gloss w całej okazałości. W rossmannie kolejne przypadkowe spotkanie. Wyglądały rozkosznie, doradzając sobie przy kupnie lakierów do paznokci. A potem odżywek do włosów i balsamów antycellulitisowych. Na oko przełom podstawówka/gimnazjum, to chyba 12/13 lat. Usłyszałam tylko, że idą do zary i h&m oglądać torebki, które widziały u dziewczyny na youtube. Ja po rossmannie poszłam do delikatesów po ananasa i wino, Kot wyjechał i trzeba się zatroszczyć o swój wieczór. Spotkałam je na przystanku autobusowym. Jeszcze raz przeglądały swoje skarby do kręcenia hauli..."holi", "hole-i", co brzmiało dla mnie jak wielka czarna dziura.
Ani słowa o wakacjach, muzyce, książkach, filmach, chłopakach z sąsiedztwa!
   W autobusie przez cztery przystanki nie odezwały się do siebie ani słowem - tu wysiadłam. Ja byłam sama z winem, one były dwie - same.


"Jedyne lekarstwo dla znużonych życiem w gromadzie:
życie w wielkim mieście.
To jedyna pustynia, jaka jest dziś dostępna"
by Albert Camus
"oprócz Gobi, tam też można by kogoś wysłać"
ja dodaję.



   W sobotę obejrzeliśmy "Projekt NIM". Filmy dokumentalne mają dodatkową moc niezależnie od tego, jakiego tematu dotycz. Ten jest poruszający i skłania do myślenia o odpowiedzialności i o tym ile w nas zwierzęcia, a w zwierzęciu człowieka.


  
   To nie jest film, który można wyłączyć wraz z końcowymi napisami. My rozmawialiśmy długo, po raz pierwszy od dawna ani słowem nie wspominając o tym jak film jest zrobiony, skadrowany, zmontowany. Rozmawialiśmy o nim (NIM!) także w niedzielę i kolejnego dnia... "Projekt NIM" jest tak emocjonalny, że uprzedzam wrażliwców: chusteczki mogą się przydać. Nie chcę opowiadać filmu, chcę go polecić.
    Niebywale głęboki i wzruszający, są w nim wszystkie te uczucia, które odbijają się w tych oczach.




    Nie mogę przestać myśleć, czy nie rościmy sobie zbyt wielu praw do tego świata?

czwartek, 19 lipca 2012

What's with the horses?


    Ciągle w temacie zwierząt - wietrzenie szafy.
Cudowna zwiewna sukienka z wiązaniem na plecach
-Bershka-



  Wychodzi na to, że oprócz groszków, które okazjonalnie pojawiają się na wieszakach, w mojej szafie zadomowiły się konie. Nie mam nic w owce, krowy, tygrysy, myszy, misie czy inne dzikie stwory, dosłownie jedną spódnicę w cętki i jedną torebkę częściowo z imitacji skóry węża..i konie, konie, konie. W sklepach jestem magicznie przyciągana przez wzór w drobne koniki. Ihaaaa! Uwielbiam biżuterię, broszki i paski, których nie mogę znaleźć nigdzie w moim pokoju i zastanawiam się od wczoraj czy zostawiłam je u rodziców, czy Kota... Nie mam też nic w koty, oprócz codziennych kocich myśli. Mrrrauu...



Koszula
-House-


Spódnica
-H&M-










    











Wstawianie zdjęć i dodawanie podpisów dobija mnie zupełnie, wszystko się rozsuwa i nachodzi na siebie...aaaa..i'm giving up! Patrząc na zdjęcia doszłam do wniosku, że czeka mnie jeszcze jedna nieprzyjemna sprawa - prasowanie..fuuuuj!                                                                                              

Chusta
-second hand-

Zebra też koń? Chusta
-Centro-

Biżu
-I am-

     

poniedziałek, 16 lipca 2012

Animal Nitrate

    Wszystko zaczęło się od chmury. 
    Piątek rano. Leżę, patrzę w okno i rozmawiam z Kotem. Nagle:
    Ja (uradowana jak dziecko): Chmura w kształcie krokodyla! Nie rozłączaj się, robię zdjęcie, zaraz Ci wysyłam.


    Śniadanie zjedliśmy razem, podziwiając krokodylową chmurę na wyświetlaczach telefonów, bo ta na niebie została rozwiana w trzy i pół sekundy.

    Weekend spędzaliśmy we Wrocławiu, czyli ja obmyślając ciągle co będziemy gotować, rozgotowywać i po czym Kot będzie zmywać, a moje Kocię organizuje rozrywki i planuje wyjścia. Po piątkowym okazało się, że sił wystarczyło tylko na paellę i niewymagający film. Trafiło na „We Bought a Zoo”.


    Zakładałam, że pośniemy w ciągu pierwszych trzydziestu, góra czterdziestu, minut, ale oglądnęliśmy z subtelnymi uśmiechami dla przyjemnej, niecodziennej historii, którą zrealizowano po prostu mało oryginalnie. Jak można się było spodziewać nie jest to arcydzieło kinematografii, ale całkiem niezły film familijny, który bawił nas momentami – czasem, bo był przewidywalny, a czasem, bo rozkoszny.

    Ja: Lisku, kupimy sobie zoo? – zapytałam później – Ale takie małe? Może tylko piesa i kota i...
    KOT(zachwycony): Aaaaalbo tylko rybkę. I żeby nie było jej smutno nazwiemy ją George and Joey i będzie myślała, że jest jej dwie.

:o)

    KOT: Wysłałem ci ten filmik, gdzie gość próbuje uratować rekina wyrzuconego na brzeg? Wciąga go za ogon do wody, a potem musi szybko uciekać, żeby nie zostać zjedzonym?
    Ja: Nie, ale widziałam o fokach..biedne takie, wyrzuciło je na piach i nie umiały się przekulać do wody...a te wielorybki z Nowej Zelandii?
    KOT: No a pandy?
    Ja: What?!
   KOT: No pandy..te jak się zaprą to za nic nie wciągniesz do wody. Nie wiedziałaś? Uparciuchy, mówię ci...

:o)

    Zaraz po tym jak natchnieni filmem postanowiliśmy pójść do zoo, zaczęło padać. Od celu dzieliło nas dosłownie 10 minut spacerem, więc czekaliśmy cierpliwie i rozmawialiśmy o naszych ambiwalentnych uczuciach odnośnie ogrodów zoologicznych. Czy to ratuje te zwierzęta, czy raczej naraża je na cierpienia, na życie za kratami, na ograniczone wybiegi, abyśmy mogli je sobie oglądać...ja sobie pomyślałam, że skoro już tam są to może pójdziemy i zapłacimy za bilet, żeby mogły chociaż mieć za to kolację...Wiem też, że to zamyka błędne koło podaży i popytu: zapotrzebowanie zwierząt i tworzenia zoo dla ludzi, ale nie sądzę, żeby ktokolwiek zbił majątek na pracy w zoo (legalnie czy nie), tak sobie to wytłumaczyłam.

    Ja (zadumana): A co robią zwierzęta kiedy tak ciągle pada?
    KOT: Jak to co.. myją pachy!
    Ja: Ciekawe jak taki hipopotam myje pachy..?
    KOT (rozbawiony): Długo. Lollolooo o tutaj troszkę niedoszorwałem..ups..excusez-moi...lolllo
    Ja: Ty jesteś jednak głupkiem, Lisku, idę to gdzieś zapisać, bo potem będziesz się wypierać.

:o)

    I przestało padać. Więc poszliśmy. Owijając się przed wyjściem moimi ostatnio ulubionymi akcesoriami, zauważyłam coś nowego (KOT: Niespodzianka!). Pingwin od mamy, a panda, przyczepiona ukradkiem, od Kota.


    Zwariować można z tymi moimi zwierzakami.
   A w zoo faktycznie wszystkie umyte. Kotiki (nie uchatki) zrobią wszystko dla kawałka ryby, krokodyle nic, rysie szaleją, jaszczurki nic, lwy śpią, karaczany fuu, małe świnki mnie rozczulają, a szympansy są takie smutne, że aż się chce je wykraść i skrobać po brzuszku.

Nie wiem, no sama nie wiem co o tym zoo myśleć....

Na koniec piosenka ze zwierzakiem w tytule:
Suede - Animal Nitrate


czwartek, 12 lipca 2012

walk on the wild side

    Tło muzyczne:


    Wracam do domu, przy windzie wita mnie wywieszona informacja o braku ciepłej wody. A niech to! Miałam w planach sprzątanie kuchni (cóż, poczeka), pranie delikatnych rzeczy (juhuuu pranie odłożone, ręce uratowane), mycie pędzli (to...akurat mogłam zrobić, czajnik plus prąd równa się voilà!) oraz układanie w szafie wszystkich pospiesznie przymierzonych ubrań przy okazji znanej porannej śpiewki: nie mam się w co..you know. 
    Co tu więc zrobić z zaoszczędzonym na praniu i zmywaniu czasem? Domowe spa, wieczór pełen relaksu i tada! farbowanie włosów. Kupiona kilka dni wcześniej farba czekała cierpliwie i w końcu się doczekała. Moje odrosty też, choć przyznam, że podobał mi się ten cieniowany efekt na włosach dodatkowo rozjaśnionych przez słońce..ale nastał czas przykryć wszystkie siwe śmiałki, z którymi słońce nie robi nic, jak tylko odbija się od nich i razi szczególnie moją dumę. Jak to się dzieje, że w wieku niespełna 28 lat można doczekać się  siwych niespodzianek? Nawet nie chcę się denerwować z tego powodu, żeby nie osiwieć od samego myślenia. Ważne, że wystarczy wybrać magiczną farbę o odpowiednim odcieniu, najlepiej niewiele różniącym się od naturalnego, żeby mieć spokój na trzy miesiące. 
    Napalona na kaszmirowy ciemny blond, w ekspresowym tempie nałożyłam niemiłosiernie piekącą farbę na głowę i dopiero...nie ma ciepłej wody! Nie mam ciepłej wody! Ogarnij się moja panno! Jak to było - najpierw pomyśl, potem rób. Czasem w szale mobilizacji zapominam o..myśleniu. No trudno, słowo się rzekło, farba na głowie. Wyjątkowo pilnowałam czasu i po pół godzinie już zaciskałam zęby pod prysznicem, żeby jak najszybciej zmyć farbę i nałożyć dołączoną do opakowania odżywkę. To jedne z tych chwil, kiedy żałuję, że nie mam wanny, nad którą można się pochylić, narażając na odmrożenie tylko część ciała. Po kilku minutach zadowolona, że przeżyłam, przy sprzątaniu po całej akcji doczytałam w ulotce: "spłucz dokładnie farbę, a następnie umyj włosy szamponem; po osuszeniu nałóż dołączoną super odżywkę". Nieeeeee..nic nie było o myciu szamponem. A jak niedopłukana farba wypali mi na głowie czerwone plamy? Nie..i znów ten horror lodowatej wody. Nie wiem co myślą piegowate urwisy w kreskówkach, kiedy wzbraniają się przed myciem, ale ja chciałam mieć to jak najszybciej za sobą. W trakcie przypominałam sobie kiedy ostatnio myłam głowę takiej lodówce i te wspomnienia zaprowadziły mnie prosto w Bieszczady, upalne lato 2003 roku (chyba, nie mogę się doliczyć lat). Eh...młodzieńcze lata, Wetlina, wino i lodowata woda w strumyku. I moje przyjaciółki kochane..co dziś robicie i gdzie jesteście? Ja znów odmrażam głowę..
    Koniec końców nazajutrz okazało się, że kolor jest cudowny, włosy zadowolone, ciepła woda wróciła, a ja odkopałam zdjęcia z tamtych bieszczadzkich wakacji i maluję paznokcie, pranie - jak zwykle - poczeka.


środa, 4 lipca 2012

o szyby deszcz dzwoni

    To koniec. Za oknem ściana, nie z cegieł a z deszczu. Leje i nic innego nie słychać od godziny jak tylko to miarowe szuranie. Okna pootwierane, kierunek deszczu: pionowo w dół. No tak, trudno, żeby padało w górę. Czuję się odcięta od świata, schowana za deszczową kurtyną. Na dodatek Kot nie ma prądu. Dzwoniłam kilka razy. U niego też burze. Relacjonował, że pies wcisnął się w najdalszy kąt pod schodami, kot (czworonożny) szuka szczęścia w staraniu się o chętne do głaskania ręce, grzmiało, szumiało i grzmotnęło, no i prądu od tamtej chwili nie ma, choć wydaje się, że już po burzy. Zanim nas rozłączyło zdążył jeszcze uprzedzić, że chyba mu się telefon rozładowuje. Nie zdążył powiedzieć, że tęskni i kocha ani nic z tych rzeczy, które w tej scenerii chciałabym usłyszeć. Oglądałam film o rewolucji kubańskiej i romansie na tle politycznej zawieruchy, chyba przez to tak się właśnie czuje. Coś nam przeszkadza, staje na drodze i nie można ani się budzić, ani zasypiać razem. Jakbyśmy z Kotem byli po przeciwnych stronach frontu, a jeśli nie dyplomatycznego - to burzowego na pewno.
     Słucham tego deszczu i czytam Staffa.


...
Ktoś dziś mnie opuścił w ten chmurny dzień słotny...
Kto? Nie wiem... Ktoś odszedł i jestem samotny...
Ktoś umarł... Kto? Próżno w pamięci swej grzebię...
Ktoś drogi... wszak byłem na jakimś pogrzebie...
Tak... Szczęście przyjść chciało, lecz mroków się zlękło.
Ktoś chciał mnie ukochać, lecz serce mu pękło,
Gdy poznał, że we mnie skrę roztlić chce próżno...
Zmarł nędzarz, nim ludzie go wsparli jałmużną...
Gdzieś pożar spopielił zagrodę wieśniaczą...
Spaliły się dzieci... Jak ludzie w krąg płaczą...

To w szyby deszcz dzwoni, deszcz dzwoni jesienny
I pluszcze jednaki, miarowy, niezmienny,
Dżdżu krople padają i tłuką w me okno...
Jęk szklany... płacz szklany... a szyby w mgle mokną
I światła szarego blask sączy się senny...
O szyby deszcz dzwoni, deszcz dzwoni jesienny...
 ...
Leopold Staff  "Deszcz jesienny"

poniedziałek, 2 lipca 2012

Posłuchaj...

    Bo można słuchać, a nie słyszeć. Przeczytaj. Dotknij.


Do mnie mów bo ja
Chcę Twoje słowa jeść
Do mnie mów bo tak
Najsłodsza staję się
I brzoskwiniowy mus
Z Twych słów mnie wypełnia
Jak księżyc znów
Gorąca pełnia
Mów niegrzecznie i
Opuszkiem dotknij tu
Niebezpiecznie chciej
Pod wodę wciągnąć mnie
Nie bój się, głód nas dziś przyciągnie
Czytaj mnie jak menu swobodnie

Dotknij
Uszczyp
Ugryź
Pośliń
Mus z twoich ust
Ja sauté
Szeptem
Krzykiem
Pieść
Dotykiem
Mus z Twoich ust
Ja sauté

Obok mnie dziś jest
Tu z nami pani E
Niewidoczna lecz
To za jej sprawą chcesz
Wypełniać mnie
Po brzeg pucharu
Lepki jest mus
Twych słów paru
Paru słów co mnie
Na szpilkach kładą w mig
Niebezpiecznych zdań
Z karty erotycznych dań
I znowu ten głód nas dziś przyciągnie
Zamów mnie jak z menu swobodnie

Dotknij
Uszczyp
Ugryź
Pośliń
Mus z twoich ust
Ja sauté
Szeptem
Krzykiem
Pieść
Językiem
Mus z Twoich ust
Ja sauté

tekst: J. Szymkiewicz
wyk. M. Brodka