wtorek, 9 października 2012

Read my mind


      Przy całym zamiłowaniu do kina i godzin upływających przed ekranem mam czasem poczucie, że gdybym ten czas spędziła nad książką to zyskałby on w jakiś cudowny sposób na wartości.
      Będąc dzieckiem czytałam jak szalona i to nie znaczy, że nie oglądałam telewizji czy zamykałam się w świecie fantazji, rezygnując z zabaw na podwórku. Po prostu jakoś się to wszystko zazębiało i w ogóle nie przypominam sobie, żebym się nudziła w dzieciństwie. Teraz, świadoma swojego lenistwa, czasami nudzę się przeokropnie. Wmawiam sobie, że to tęsknota itp., ale to nicnierobienie ryje mój mózg. Kupuję "Zwierciadło" i po pół godzinnym kartkowaniu odkładam na kupkę ‘do czytania’, biorę jakąś rozpoczętą dwa tygodnie temu książkę i wertuję kilka stron..odkładam. Idę po kawę. Włączam muzykę, wracam do "Zwierciadła", czytam jeden artykuł i zasypiam. Nierzadko mam wrażenie, że nie potrafię się skupić, wszystko mnie rozkojarza, a czytanie zaległych artykułów to coraz częściej szybkie przebieganie wzrokiem po kolejnych akapitach. Podoba mi się akcja „Nie czytasz? Nie idę z Tobą dołóżka!”, chociaż mogę się obawiać, że momentami jest wymierzona przeciwko mnie..bo mój Kocur oczywiście czyta i to trzy książki jednocześnie, dodatkowo wszędzie ma aplikacje ułatwiające czytanie z ekranu komputera, telefonu etc. Wspomniana kampania została zainspirowana cytatem z Johna Watersa:
„We need to make books cool again.
 If you go home with somebody and they don’t have books, don’t fuck them.”
   
    Ufff..na szczęście książek ci u mnie dostatek, wspomniane kupki ‘do czytania’ tworzą swoistą architekturę mojej przestrzeni, lubię ukłać je kolorami, bo jestem wzrokowcem i szybciej je w ten sposób odnajduję.

   Kilka tygodni temu pojechałam do Kota z mocnym postanowieniem poprawy, zaopatrzona w niedokończoną książkę i kilka gazet z zaznaczonymi artykułami do czytania. Niestety strasznie rozchorowała się nasza psina. Więc zamiast leniwego weekendu z książką jeździliśmy dwa razy dziennie do weterynarza, na prześwietlenia, na badania, podłączyć kroplówkę, ściągnąć płyn z brzuszka...wyczerpani urządziliśmy polowy szpital w garażu i kroplówki podłączaliśmy sami, głaszcząc ją po pysku i prosząc, żeby coś zjadła. W międzyczasie sami się tam przeprowadziliśmy. Siedzieliśmy na kocu, oparci o zimną ścianę i z tego przygnębienia nie umieliśmy znaleźć słów, żeby ze sobą rozmawiać. Raz po raz donosiliśmy sobie herbatę. Znieśliśmy też książki i gazety. Sobotni ranek, jak w zamierzchłych czasach, przywitaliśmy oparci o siebie, z psiakiem na kolanach i książkami pod nosem. Na przemian patrzyliśmy w jej gasnące oczy i czytaliśmy zapamiętale, choć myśli nasze uciekały i krążyły gdzieś nad tym garażem, ściskaliśmy sobie dłonie – jak zwykle dwa razy – żeby powiedzieć „kocham cię” i bez słów dodać sobie trochę otuchy. Wytrwaliśmy tak dwa dni.