Kota nie ma, więc lonely Sunday..
Od zawsze niedziela była dla mnie jakimś boskim dniem odpoczynku, którego definicja zmieniała się razem ze mną. Było leżenie przed telewizorem po obiedzie, czytanie książek i włóczenie po osiedlu - po mszy oczywiście, a z czasem zamiast. Zostałam fanką zwłaszcza tej pierwszej połowy dnia, która pozwala jeszcze nie myśleć o wieczornym przygotowaniu się do szkoły, a później pracy.
W niedzielę leczyłam kaca po sobocie i uczyłam się gotować rosół.
W niedzielę chodziłam do kościoła i na popołudniowe randki.
Przyzwyczaiłam się także do niedzielnych zakupów, od czego staram się teraz odzwyczaić, bo najzwyczajniej szkoda mi czasu: godziny spędzone wśród sklepów są nic nie warte. W stukocie obcasów i chaosie piszczących wózków nie umiem zebrać najprostszych myśli, a wszystkie rozbiegają się pomiędzy wieszakami sukienek i spódnic.
W niedzielę oglądam łzawe filmy i funduję sobie katharsis (czasem też w poniedziałki, wtorki i in., ale dziś o niedzieli).
Wreszcie, w niedzielę zabieram się za zakazane porządki. I prawdopodobnie - już nigdy nie ulegnie zmianie, że właśnie w ten boski dzień wietrzę, pucuję okna i odkurzam, a dopiero po wszystkim zabieram się za śniadanie i przeglądanie starych gazet lub pulpitowego bezładu. Lubię myśleć o niedzieli jak o pierwszym dniu tygodnia, kiedy mam czas jakoś natchnąć siebie na cały tydzień pracy i uczyć się dostrzegać w tym pewną ciągłość. Wolę to, niż przekonanie, że oto siódmy dzień dobiega końca i zaraz zaczynamy wszystko od początku, bo ani diety "od poniedziałku" nie działają, ani tym bardziej rzucanie palenia, ani w moim przypadku żadne zarządzenie odcinające grubą kreską wczorajszy dzień.
Tyle napisałam, a właściwie to chciałam tu wkleić zdjęcie:
www.melissashook.com |
Ilekroć natknę się na nie przy okazji niedzielnych porządków, ubieram się i idę na spacer, z Kotem czy bez.
I still have the illusion I could win if I put more effort into it.
Lubię jak mi się to tłucze po głowie.