Skala tęsknoty rozciąga się u mnie podobnie jak zasięg
lenistwa. Albo odwrotnie, bo
lenistwo było pierwsze. A teraz przenikają się wzajemnie i już nie wiadomo,
które za co winić. Nieogarnięcie ładnie
nazwane prokrastynacją towarzyszy mi od początku tygodnia, choć ze wszystkich
sił staram się przekonać siebie, że a) mycie okien jest absolutnie konieczne
teraz już! b) praca, która czeka już dwa dni, może poczekać jeszcze ze dwa i
wtedy dopiero znajdzie się w radarze „ostatniej chwili”.
Wyciągnęłam więc
puzzle, które dostałam od Kota z okazji Bożego Narodzenia, nasze zdjęcie
podzielone na tysiąc elementów.
Uwielbiam tę fotografię! A o tym
jak bardzo nie nadawała się na układankę świadczy pewnie pół tysiąca klocków stanowiących tło,
obsypany kwiatkami klomb. O Ty Kocie złośliwy! Wyłowiłam same strategiczne
elementy, a pierwsze co udało mi się poskładać w całośc było Kocie
ucho...Siedziałam, popijałam piwo, blond piana uciekała ze szklanki w rytm The Divine Comedy Milii J., a ja
gapiłam się na ten kochany kawałek ciała, miękki i ciepły i tak strasznie za
nim zatęskniłam... Na to wszystko przypomniał mi się wiersz Herberta, cudowny!
Myślałem
znam ją przecież dobrze
Napatrzeć się na nas nie mogę, Poukładać nas - nie umiem |
tyle lat żyjemy razem
znam
ptasią głowę
białe ramiona
i brzuch
aż pewnego razu
w zimowy wieczór
usiadła przy mnie
i w świetle lampy
padającym z tyłu
ujrzałem różowe ucho
śmieszny płatek skóry
muszla z żyjącą krwią
w środku
nic wtedy nie powiedziałem —
dobrze byłoby napisać
wiersz o zielonym uchu
ale nie taki żeby powiedzieli
też sobie temat wybrał
pozuje na oryginała
żeby nawet nikt się nie uśmiechnął
żeby zrozumieli że ogłaszam
tajemnicą
nic wtedy nie powiedziałem
ale nocą kiedy leżeliśmy razem
delikatnie próbowałem
egzotyczny smak
różowego ucha
Zbigniew Herbert "Różowe ucho"
przy akompaniamencie Milii Jovović, płytą The Divine Comedy:
Zanim zdążyłam podzielić się z Kotem tęsknotą za jego małżowiną, dostałam maila zatytułowanego "Gryzę ucho"...nie pytajcie skąd On wiedział...Takie zbiegi okoliczności zdarzają się niemal codziennie odkąd go poznałam. Nagminnie dzwonimy do siebie w tym samym momencie, zdarza się, że np. z tego samego sklepu, jemy dokładnie to samo, budzimy się równocześnie, choć oddaleni o 180 kilometrów albo bez uprzedzenia wybieramy ten sam seans kinowy w dwóch różnych miastach...Pomaga to pielęgnować wspólny oddzielny świat, nieustannie trzymać prosto syjamskie kręgosłupy. I dzielę się moją nawiną wiarą, że te niezwykłości, ten mały nasz cud to jak jego nieziemskie ucho, że słyszy nawet niewypowiedziane.