poniedziałek, 16 lipca 2012

Animal Nitrate

    Wszystko zaczęło się od chmury. 
    Piątek rano. Leżę, patrzę w okno i rozmawiam z Kotem. Nagle:
    Ja (uradowana jak dziecko): Chmura w kształcie krokodyla! Nie rozłączaj się, robię zdjęcie, zaraz Ci wysyłam.


    Śniadanie zjedliśmy razem, podziwiając krokodylową chmurę na wyświetlaczach telefonów, bo ta na niebie została rozwiana w trzy i pół sekundy.

    Weekend spędzaliśmy we Wrocławiu, czyli ja obmyślając ciągle co będziemy gotować, rozgotowywać i po czym Kot będzie zmywać, a moje Kocię organizuje rozrywki i planuje wyjścia. Po piątkowym okazało się, że sił wystarczyło tylko na paellę i niewymagający film. Trafiło na „We Bought a Zoo”.


    Zakładałam, że pośniemy w ciągu pierwszych trzydziestu, góra czterdziestu, minut, ale oglądnęliśmy z subtelnymi uśmiechami dla przyjemnej, niecodziennej historii, którą zrealizowano po prostu mało oryginalnie. Jak można się było spodziewać nie jest to arcydzieło kinematografii, ale całkiem niezły film familijny, który bawił nas momentami – czasem, bo był przewidywalny, a czasem, bo rozkoszny.

    Ja: Lisku, kupimy sobie zoo? – zapytałam później – Ale takie małe? Może tylko piesa i kota i...
    KOT(zachwycony): Aaaaalbo tylko rybkę. I żeby nie było jej smutno nazwiemy ją George and Joey i będzie myślała, że jest jej dwie.

:o)

    KOT: Wysłałem ci ten filmik, gdzie gość próbuje uratować rekina wyrzuconego na brzeg? Wciąga go za ogon do wody, a potem musi szybko uciekać, żeby nie zostać zjedzonym?
    Ja: Nie, ale widziałam o fokach..biedne takie, wyrzuciło je na piach i nie umiały się przekulać do wody...a te wielorybki z Nowej Zelandii?
    KOT: No a pandy?
    Ja: What?!
   KOT: No pandy..te jak się zaprą to za nic nie wciągniesz do wody. Nie wiedziałaś? Uparciuchy, mówię ci...

:o)

    Zaraz po tym jak natchnieni filmem postanowiliśmy pójść do zoo, zaczęło padać. Od celu dzieliło nas dosłownie 10 minut spacerem, więc czekaliśmy cierpliwie i rozmawialiśmy o naszych ambiwalentnych uczuciach odnośnie ogrodów zoologicznych. Czy to ratuje te zwierzęta, czy raczej naraża je na cierpienia, na życie za kratami, na ograniczone wybiegi, abyśmy mogli je sobie oglądać...ja sobie pomyślałam, że skoro już tam są to może pójdziemy i zapłacimy za bilet, żeby mogły chociaż mieć za to kolację...Wiem też, że to zamyka błędne koło podaży i popytu: zapotrzebowanie zwierząt i tworzenia zoo dla ludzi, ale nie sądzę, żeby ktokolwiek zbił majątek na pracy w zoo (legalnie czy nie), tak sobie to wytłumaczyłam.

    Ja (zadumana): A co robią zwierzęta kiedy tak ciągle pada?
    KOT: Jak to co.. myją pachy!
    Ja: Ciekawe jak taki hipopotam myje pachy..?
    KOT (rozbawiony): Długo. Lollolooo o tutaj troszkę niedoszorwałem..ups..excusez-moi...lolllo
    Ja: Ty jesteś jednak głupkiem, Lisku, idę to gdzieś zapisać, bo potem będziesz się wypierać.

:o)

    I przestało padać. Więc poszliśmy. Owijając się przed wyjściem moimi ostatnio ulubionymi akcesoriami, zauważyłam coś nowego (KOT: Niespodzianka!). Pingwin od mamy, a panda, przyczepiona ukradkiem, od Kota.


    Zwariować można z tymi moimi zwierzakami.
   A w zoo faktycznie wszystkie umyte. Kotiki (nie uchatki) zrobią wszystko dla kawałka ryby, krokodyle nic, rysie szaleją, jaszczurki nic, lwy śpią, karaczany fuu, małe świnki mnie rozczulają, a szympansy są takie smutne, że aż się chce je wykraść i skrobać po brzuszku.

Nie wiem, no sama nie wiem co o tym zoo myśleć....

Na koniec piosenka ze zwierzakiem w tytule:
Suede - Animal Nitrate


1 komentarz:

  1. Wrocławskie ZOO z tego co pamiętam z dzieciństwa jest wspaniałe. Nie wiem jak teraz wygląda, ale już pewnie za kilka dni się dowiem :)

    OdpowiedzUsuń