czwartek, 12 lipca 2012

walk on the wild side

    Tło muzyczne:


    Wracam do domu, przy windzie wita mnie wywieszona informacja o braku ciepłej wody. A niech to! Miałam w planach sprzątanie kuchni (cóż, poczeka), pranie delikatnych rzeczy (juhuuu pranie odłożone, ręce uratowane), mycie pędzli (to...akurat mogłam zrobić, czajnik plus prąd równa się voilà!) oraz układanie w szafie wszystkich pospiesznie przymierzonych ubrań przy okazji znanej porannej śpiewki: nie mam się w co..you know. 
    Co tu więc zrobić z zaoszczędzonym na praniu i zmywaniu czasem? Domowe spa, wieczór pełen relaksu i tada! farbowanie włosów. Kupiona kilka dni wcześniej farba czekała cierpliwie i w końcu się doczekała. Moje odrosty też, choć przyznam, że podobał mi się ten cieniowany efekt na włosach dodatkowo rozjaśnionych przez słońce..ale nastał czas przykryć wszystkie siwe śmiałki, z którymi słońce nie robi nic, jak tylko odbija się od nich i razi szczególnie moją dumę. Jak to się dzieje, że w wieku niespełna 28 lat można doczekać się  siwych niespodzianek? Nawet nie chcę się denerwować z tego powodu, żeby nie osiwieć od samego myślenia. Ważne, że wystarczy wybrać magiczną farbę o odpowiednim odcieniu, najlepiej niewiele różniącym się od naturalnego, żeby mieć spokój na trzy miesiące. 
    Napalona na kaszmirowy ciemny blond, w ekspresowym tempie nałożyłam niemiłosiernie piekącą farbę na głowę i dopiero...nie ma ciepłej wody! Nie mam ciepłej wody! Ogarnij się moja panno! Jak to było - najpierw pomyśl, potem rób. Czasem w szale mobilizacji zapominam o..myśleniu. No trudno, słowo się rzekło, farba na głowie. Wyjątkowo pilnowałam czasu i po pół godzinie już zaciskałam zęby pod prysznicem, żeby jak najszybciej zmyć farbę i nałożyć dołączoną do opakowania odżywkę. To jedne z tych chwil, kiedy żałuję, że nie mam wanny, nad którą można się pochylić, narażając na odmrożenie tylko część ciała. Po kilku minutach zadowolona, że przeżyłam, przy sprzątaniu po całej akcji doczytałam w ulotce: "spłucz dokładnie farbę, a następnie umyj włosy szamponem; po osuszeniu nałóż dołączoną super odżywkę". Nieeeeee..nic nie było o myciu szamponem. A jak niedopłukana farba wypali mi na głowie czerwone plamy? Nie..i znów ten horror lodowatej wody. Nie wiem co myślą piegowate urwisy w kreskówkach, kiedy wzbraniają się przed myciem, ale ja chciałam mieć to jak najszybciej za sobą. W trakcie przypominałam sobie kiedy ostatnio myłam głowę takiej lodówce i te wspomnienia zaprowadziły mnie prosto w Bieszczady, upalne lato 2003 roku (chyba, nie mogę się doliczyć lat). Eh...młodzieńcze lata, Wetlina, wino i lodowata woda w strumyku. I moje przyjaciółki kochane..co dziś robicie i gdzie jesteście? Ja znów odmrażam głowę..
    Koniec końców nazajutrz okazało się, że kolor jest cudowny, włosy zadowolone, ciepła woda wróciła, a ja odkopałam zdjęcia z tamtych bieszczadzkich wakacji i maluję paznokcie, pranie - jak zwykle - poczeka.


1 komentarz:

  1. Jak miło, że powróciłaś! A jeśli chodzi o ciasto to zrobisz je sama (o ile znajdziesz czas :p), przepis zapisałam pod notką w jednym z komentarzy :)

    OdpowiedzUsuń